piątek, 21 września 2012

Praca jest dla pracujących

Poszedłem dziś zostawić „cefałkę” w pewnej szkole policealnej – pytałem o pracę wykładowcy języka angielskiego. Pani dyrektor pyta mnie, czy gdzieś jeszcze pracuję albo czy prowadzę działalność, bo oni zatrudniają tylko takich. Ręce mi opadły! Dla bezrobotnych nie ma więc nawet pracy dorywczej, tymczasowej, na umowy śmieciowe. Praca jest tylko dla pracujących.

poniedziałek, 21 maja 2012

O śmieciach i dzieciach


Mam niezdrowy pociąg do czytania komentarzy w internecie. Nie czerpię z tego żadnej przyjemności. Wręcz przeciwnie, chodzę po tym tak nabuzowany, że mógłby ciskać piorunami i jeszcze przez wiele tygodni rozpamiętuję najbardziej absurdalne komentarze, które przeczytałem.
Wielokrotnie zdarzyło mi się czytać komentarze gloryfikujące umowy śmieciowe – zlecenie, o dzieło, agencyjne. Zwolenników tych umów przekonują przede wszystkim wyższe zarobki (a właściwie niższe potrącenia). Nie przekonują ich z kolei argumenty, że umowa o pracę daje:
  • jako taką stabilność zatrudnienia,
  • ubezpieczenie zdrowotne,
  • byle jaką ale zawsze jakąś emeryturę,
  • zdolność kredytową,
  • płatny urlop, zwłaszcza macierzyński.

Twierdzą na przykład, że jak cię mają zwolnić, to i umowa o pracę cię przed tym nie uchroni. Prawda, ale masz trzymiesięczny okres wypowiedzenia (oczywiście przy umowie bezterminowej), pewien staż pracy na etacie i najczęściej prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Ja zostałem w lutym pozostawiony na lodzie (dosłownie, bo chyba był wtedy lód), bez jakiejkolwiek perspektywy pracy i bez środków do życia poza niewielkimi oszczędnościami.
Umowa o pracę daje ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Umowa zlecenie także, jeśli jest to jedyne źródło dochodów i jeśli pracownik nie jest uczniem albo studentem. W praktyce zatem na umowę zlecenie zatrudnia się najczęściej studentów albo osoby chcące dorobić. Pozostałych zatrudnia się na umowę o dzieło albo posyła do szkoły. Ja przez pięć lat pracowałem na umowie zlecenie, bo – głupi – chciałem się kształcić, a szefostwo z tego korzystało (głupi chciał się kształcić    cóż za ponury oksymoron). Jeśli chodzi o emerytury, to argumenty wahają się od „żebyśmy w ogóle do tej emerytury dożyli” i „ten cały ZUS to lada chwila padnie” (moja była zleceniodawczyni odmówiła mi płacenia składek na emeryturę, twierdząc, że jak dożyję odpowiedniego wieku, to już ZUS-u nie będzie) do „a ileż tej emerytury będzie” i  „lepiej samemu oszczędzać”. Trudno się nie zgodzić z tymi ostatnimi argumentami, ale pamiętajmy, że składki społeczne opłacane w trakcie umowy zlecenia upoważniają do przystąpienia do dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego, a to z kolei gwarantuje otrzymywanie zasiłku chorobowego i macierzyńskiego, czyli pewnej namiastki urlopu chorobowego czy macierzyńskiego.
Dalej wspomniałem o zdolności kredytowej. Sprawa jest prosta: nie masz umowy o pracę, masz nikłe szanse na kredyt mieszkaniowy, a w konsekwencji na założenie rodziny. Mimo że coraz więcej banków zaprasza osoby bez etatu do starania się o kredyt, to i tak w większości przypadków takie wnioski są odrzucane, jeśli nie wykażesz choćby śladu umowy o pracę. Oczywiście, bank zawsze da pieniądze tym, którzy ich nie potrzebują.
Wreszcie macierzyństwo, czyli to co mnie gryzie niemiłosiernie od dawna. Postawię tu kilka pytań, oby nie retorycznych: Dlaczego kobieta pracująca na umowę zlecenie albo o dzieło, której nie odprowadza się składek do ZUS, ma być pozbawiona źródła utrzymania na okres ciąży i wychowania dziecka albo ma być zmuszona do szybkiego powrotu do „pracy”? Nawet jeśli ma męża, który zarabia średnią krajową, to czy zdołają zapewnić dziecku i sobie odpowiedni poziom życia? Skoro rząd przekonuje, że wychowywanie dzieci to też praca, to dlaczego tylko kobiety zatrudnione na umowę o pracę otrzymują za to wynagrodzenie?
Zatem szanowna władzo, szanowni pracodawcy, szanowni obywatele! To nie pogoń kobiet za karierą, nie brak troski o przyszłość społeczeństwa, nie niechęć do rodzenia dzieci są przyczynami niskiego przyrostu naturalnego. Wręcz przeciwnie, to brak kariery, niestabilność i kiepskie warunki zatrudnienia, obawa, że zabraknie pieniędzy na ubranie, na szkołę, na rozwój dziecka oraz niechęć do urodzenia dziecka, a potem niezapewnienia mu godnych warunków sprawia, że jest nas coraz mniej. Kto się będzie przejmował tym, że za kilkanaście lat nie będzie rąk do pracy, a za kilkadziesiąt lat nie będzie kto miał zarabiać na nasze emerytury, skoro za miesiąc może nie mieć za co zjeść obiadu, bo nie przedłużą z nim umowy zlecenia?
Polubię ten kraj dopiero wtedy, kiedy zacznie zachęcać nas do zakładania rodziny gwarantując nam stabilność ekonomiczną i wsparcie na początku, a nie grożąc podatkami od bezdzietności i emeryturami po siedemdziesiątce.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Witam!

Oto ja. Z wykształcenia miłośnik słowa, zwłaszcza angielskiego, oraz transferu wiedzy. Prywatnie... miłośnik słowa i transferu wiedzy. A ponadto, marzyciel z niedoborem życiowej zaradności, pesymista stale oczekujący pozytywnych niespodzianek i lepszego jutra, zarozumiały perfekcjonista, domator o pustelniczych ciągotach.

Piszę ten blog z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby o swoich szeroko pojętych marzeniach i fascynacjach opowiedzieć każdemu, kto zechce słuchać. Po drugie, jako kolejna próba wyleczenia się ze swojej ciućmowatości, wedle przykazania „zróbże coś ze swoim życiem”.

Pisać będę o tym, co mi siedzi w głowie. O tym, co fascynujące w języku; o tym, co przydatne w uczeniu się i nauczaniu; o tym, co mnie cieszy, co mnie niepokoi, co mnie drażni... Może z czasem wykrystalizuje się jakiś profil, póki co profilem będę mało wyraźny ja.