Mam
niezdrowy pociąg do czytania komentarzy w internecie. Nie czerpię z
tego żadnej przyjemności. Wręcz przeciwnie, chodzę po tym tak nabuzowany, że mógłby ciskać piorunami i jeszcze przez wiele
tygodni rozpamiętuję najbardziej absurdalne komentarze, które
przeczytałem.
Wielokrotnie
zdarzyło mi się czytać komentarze gloryfikujące umowy śmieciowe
– zlecenie, o dzieło, agencyjne. Zwolenników tych umów
przekonują przede wszystkim wyższe zarobki (a właściwie niższe
potrącenia). Nie przekonują ich z kolei argumenty, że umowa o
pracę daje:
- jako taką stabilność zatrudnienia,
- ubezpieczenie zdrowotne,
- byle jaką ale zawsze jakąś emeryturę,
- zdolność kredytową,
- płatny urlop, zwłaszcza macierzyński.
Twierdzą
na przykład, że jak cię mają zwolnić, to i umowa o pracę cię
przed tym nie uchroni. Prawda, ale masz trzymiesięczny okres
wypowiedzenia (oczywiście przy umowie bezterminowej), pewien
staż pracy na etacie i najczęściej prawo do zasiłku dla
bezrobotnych. Ja zostałem w lutym pozostawiony na lodzie (dosłownie,
bo chyba był wtedy lód), bez jakiejkolwiek perspektywy pracy i bez
środków do życia poza niewielkimi oszczędnościami.
Umowa
o pracę daje ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Umowa zlecenie
także, jeśli jest to jedyne źródło dochodów i jeśli pracownik
nie jest uczniem albo studentem. W praktyce zatem na umowę zlecenie
zatrudnia się najczęściej studentów albo osoby chcące dorobić.
Pozostałych zatrudnia się na umowę o dzieło albo posyła do
szkoły. Ja przez pięć lat pracowałem na umowie zlecenie, bo –
głupi – chciałem się kształcić, a szefostwo z tego korzystało
(głupi chciał się kształcić
– cóż za ponury oksymoron). Jeśli
chodzi o emerytury, to argumenty wahają się od „żebyśmy w ogóle
do tej emerytury dożyli” i „ten cały ZUS to lada chwila padnie”
(moja była zleceniodawczyni odmówiła mi płacenia składek na
emeryturę, twierdząc, że jak dożyję odpowiedniego wieku, to już
ZUS-u nie będzie) do „a ileż tej emerytury będzie” i
„lepiej samemu oszczędzać”. Trudno się nie zgodzić z tymi ostatnimi
argumentami, ale pamiętajmy, że składki społeczne opłacane w trakcie umowy zlecenia upoważniają do przystąpienia do dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego, a to z kolei gwarantuje otrzymywanie zasiłku chorobowego i macierzyńskiego, czyli pewnej namiastki urlopu chorobowego czy macierzyńskiego.
Dalej wspomniałem o zdolności kredytowej. Sprawa jest prosta: nie masz umowy o pracę, masz nikłe szanse na kredyt mieszkaniowy, a w konsekwencji na założenie rodziny. Mimo że coraz więcej banków zaprasza osoby bez etatu do starania się o kredyt, to i tak w większości przypadków takie wnioski są odrzucane, jeśli nie wykażesz choćby śladu umowy o pracę. Oczywiście, bank zawsze da pieniądze tym, którzy ich nie potrzebują.
Wreszcie macierzyństwo, czyli to co mnie gryzie niemiłosiernie od dawna. Postawię tu kilka pytań, oby nie retorycznych: Dlaczego kobieta pracująca na umowę zlecenie albo o dzieło, której nie odprowadza się składek do ZUS, ma być pozbawiona źródła utrzymania na okres ciąży i wychowania dziecka albo ma być zmuszona do szybkiego powrotu do „pracy”? Nawet jeśli ma męża, który zarabia średnią krajową, to czy zdołają zapewnić dziecku i sobie odpowiedni poziom życia? Skoro rząd przekonuje, że wychowywanie dzieci to też praca, to dlaczego tylko kobiety zatrudnione na umowę o pracę otrzymują za to wynagrodzenie?
Zatem szanowna władzo, szanowni pracodawcy, szanowni obywatele! To nie pogoń kobiet za karierą, nie brak troski o przyszłość społeczeństwa, nie niechęć do rodzenia dzieci są przyczynami niskiego przyrostu naturalnego. Wręcz przeciwnie, to brak kariery, niestabilność i kiepskie warunki zatrudnienia, obawa, że zabraknie pieniędzy na ubranie, na szkołę, na rozwój dziecka oraz niechęć do urodzenia dziecka, a potem niezapewnienia mu godnych warunków sprawia, że jest nas coraz mniej. Kto się będzie przejmował tym, że za kilkanaście lat nie będzie rąk do pracy, a za kilkadziesiąt lat nie będzie kto miał zarabiać na nasze emerytury, skoro za miesiąc może nie mieć za co zjeść obiadu, bo nie przedłużą z nim umowy zlecenia?
Polubię ten kraj dopiero wtedy, kiedy zacznie zachęcać nas do zakładania rodziny gwarantując nam stabilność ekonomiczną i wsparcie na początku, a nie grożąc podatkami od bezdzietności i emeryturami po siedemdziesiątce.